Relacja

WENECJA 2019: Joker sieje popłoch

https://www.filmweb.pl/article/WENECJA+2019%3A+Joker+sieje+pop%C5%82och-134492
WENECJA 2019: Joker sieje popłoch
W sobotę wenecką publiczność zelektryzowała światowa premiera "Jokera" z Joaquinem Phoeniksem. Ponadto na Lido można było zobaczyć nowe filmy Pablo Larraina i Maria Martonego. Sprawdźcie, co sądzą na ich temat nasi korespondenci.

"Zbój komedii" (recenzja filmu "Joker", reż. Todd Phillips)
Autor: Łukasz Muszyński


Pamiętacie, jak James Wan odgrażał się, że siódma część "Szybkich i wściekłych" będzie surowym filmem zemsty rodem z lat 70.? Mając na względzie, ile zostało z tamtych deklaracji, z dystansem podchodziłem do zapowiedzi, jakoby inspirowany komiksami DC "Joker" Todda Phillipsa miałby być ponurym dramatem psychologicznym. Trudno mi było sobie wyobrazić, że upupioną, sprowadzającą wszystko do najniższego wspólnego mianownika Fabrykę Snów stać jeszcze na tak bezkompromisowy eksperyment. Film o początkach kariery księcia zbrodni z Gotham City okazał się jednak dokładnie tym, co obiecywali jego twórcy. To jednocześnie studium obłędu oraz niepokojący portret miasta-molochu pogrążającego się w chaosie. I kto się śmieje ostatni?

Arthur Fleck (Joaquin Phoenix) opuścił niedawno zakład psychiatryczny. Za dnia zarabia na życie jako klaun do wynajęcia. Wieczorami w obskurnej czynszówce wraz z przykutą do łóżka ciężko chorą matką ogląda prowadzony przez Murraya Franklina (Robert De Niro) talk show, marząc, by kiedyś wystąpić w nim w charakterze komika. Raz na jakiś czas bohater odwiedza opiekę społeczną. Odbiera recepty na leki i zdaje znudzonej urzędniczce relację z postępów w powrocie na łono społeczeństwa. Od samego początku twórcy dają do zrozumienia, że umysł Arthura bezustannie chybocze się na linie zawieszonej nad przepaścią. Kiedy więc pewnego dnia kolega z pracy podarowuje mężczyźnie rewolwer, upadek w otchłań pozostaje kwestią czasu.


Tego, że Phoenix pozamiata w tytułowej roli, można się było spodziewać nawet bez oglądania filmu. Kto jak nie on - ekranowy kameleon, jeden z wybitniejszych aktorów swojego pokolenia - mógł wnieść nową jakość w interpretację postaci, którą wcześniej sportretowali m.in. Jack Nicholson i Heath Ledger. Zabójczy błazen w wykonaniu gwiazdy "Wady ukrytej" odcina się grubą kreską od swoich wcześniejszych filmowych inkarnacji. Arthur to niebezpieczny psychopata, a zarazem bohater tragiczny: outsider, obiekt szyderstwa, ofiara przemocy. Szaleniec będący wytworem szalonego społeczeństwa. Desperat poszukujący bezskutecznie miłości i akceptacji. Reprezentant uciskanych mas Gotham City czekających na iskrę, która roznieci ogień rebelii. Chyba nic tak dobrze nie oddaje złożoności tej postaci jak jej niekontrolowane, będące efektem przypadłości neurologicznej wybuchy śmiechu. Ów straceńczy, nierzadko doprawiony łzami rechot wyraża całą rozpacz i złowieszczość Jokera. Brzmi jak sygnał SOS nadawany z jądra ciemności.

Całą recenzję przeczytacie TUTAJ

"Dyskoteka gra" (recenzja filmu "Ema", reż. Pablo Larrain)
Autorka: Małgorzata Steciak


Walcząca o Złotego Lwa "Ema" Pablo Larraina to skąpany w rytmach reggaetonu portret młodej kobiety przepracowującej macierzyńską porażkę i rozpad związku. Film efektowny wizualnie, ale niestety nie potrafiący zaangażować widza w losy bohaterki.
 
Ema (Mariana Di Girolamo) i Gastón (Gael Garcia Bernal) przez wiele lat bezskutecznie starali się o dziecko, później przez pewien czas wychowywali adoptowanego synka. Już na początku filmu podczas kłótni bohaterów dowiadujemy się, że chłopiec został odesłany przez nich z powrotem do adopcji po wypadku, w którym Polo próbował podpalić ich dom i trwale okaleczył swoją ciocię. Wzajemny festiwal oskarżeń i żalu, jaki inicjuje w małżonkach decyzja o oddaniu dziecka, w konsekwencji doprowadza do rozstania. Ema wpada w autodestrukcyjny ciąg, leczy rany imprezując do upadłego, uprawiając mniej lub bardziej przypadkowy seks. Okazjonalnie daje upust swojej wściekłości i rozpaczy paląc wszystko, co stanie na jej drodze.
 
"Ema" wydaje się jednym z tych filmów, w którym strategia reżyserska opiera się na wymyślaniu porywających konceptów inscenizacyjnych, ale bez szczegółowego analizowania ich miejsca w strukturze narracyjnej. Larrain wie, jak zamienić rozpacz w atrakcyjne filmowe tworzywo. Odpala w kolejnych scenach wizualne fajerwerki, zabierając bohaterkę w podróż do imprezowego jądra ciemności. Najnowszy film twórcy "Jackie" to zlepek fenomenalnie wyreżyserowanych scen tańca z fabularną osią zbudowaną wokół społecznego tabu, jakim jest oddanie przez adopcyjnych rodziców dziecka. Istny kłąb surowych emocji przepisanych na dźwięki i barwy, ale bez esencji, która nadałaby tej historii głębi i pozwoliła wyjść poza teledyskową formułę.

Całą recenzję przeczytacie TUTAJ 

"Mowa trawa" (recenzja filmu "Il sindaco del Rione Sanità", reż. Mario Matrone)
Autorka: Klara Cykorz


"Tracę czas i swoją historię na ciebie" – mówi jeden z bohaterów "Il sindaco del Rione Sanità" do drugiego. Zapisałam sobie te słowa w notatniku, po omacku, w ciemnościach, żeby nie uciekło - ale nic z tego, bo wychodząc z kina, nie pamiętałam już, kto do kogo skierował te słowa. Chyba tytułowy "il sindaco", czyli "burmistrz", gangster z posłuchem w okolicy, do któregoś ze swoich rozmówców, ale którego? Piekarza? Uznanego biznesmena? Czy może jego syna, który właśnie zjawił się w rezydencji "burmistrza" (rezydencja mieści się na zboczach Wezuwiusza), by oznajmić, że jutro z samego rana zamorduje swojego ojca?

Najnowszy film Maria Martonego (to ten pan, który dawno temu zekranizował pierwszą powieść Ferrante, "LAmore molesto") jest oparty na sztuce teatralnej Eduarda De Filippo z początku lat sześćdziesiątych. W kontrze do związków samego De Filippa z kinematografią, ale zgodnie ze stereotypowym wyobrażeniem na temat przedsięwzięć typu "filmowa adaptacja kameralnego dramatu", polega głównie na dialogowaniu w ograniczonych lokalizacjach. Główne lokalizacje są dwie - jedną jest wspomniana rezydencja u stóp Wezuwiusza, pełna słońca, z tarasami i widokiem na morze. Drugą - apartament na starym mieście, w nocy, za zamkniętymi okiennicami, w kamienicy, która na zewnątrz się rozsypuje, a w środku kapie złotem. Dialoguje - na granicy monologowania - "il sindaco", Antonio Barracano (Francesco Di Leva). I ciężko się tego słucha. Tylko ta linijka o traceniu czasu oraz swojej historii wydała mi się pociągająca. Jak to ironia.

Nawet tak wielka i międzynarodowa (ale też mocno podporządkowana rynkowi anglojęzycznemu) impreza jak festiwal wenecki musi uczynić ukłon w stronę kinematografii narodowej (chociaż w tym przypadku może lepiej byłoby powiedzieć: lokalnej). Nie ma w tym nic dziwnego, chociaż na Lido bywa to podwójnie bolesne: po co oglądać gangsterów filozofujących na tle morza, skoro morze znajduje się dwieście metrów od sali kinowej? Rodzi to też pytanie, na ile  "Il sindaco del Rione Sanità" jest czytelny dla widzów spoza kontekstu neapolitańskiego? Czy szerzej – włoskiego? Albo jeszcze szerzej – dla społeczności nie żyjących w cieniu wszechobecnej zorganizowanej przestępczości?

Całą recenzję przeczytacie TUTAJ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones