Uważałam się za świadomą kinomankę, ale na tym filmie poległam. Mój (być może ograniczony) intelekt wysiadł. Moim zdaniem przerost formy nad treścią.
Też poległam. Nie jesteś sama. Oglądałam na festiwalu Nowe Horyzonty i wyszłam z seansu mocno skonfundowana. A jeszcze bardziej, gdy ten film wygrał.
Filmowy postmodernizm, czyli zabawa formą, treścią i konwencją. Powrót do lat 60., 50., a chwilami wręcz do przedwojnia: obraz 4:3, biało-czarne zdjęcia, porysowane i źle naświetlone, plus temat jak wyjęty wprost z angielskiego kina społecznego sprzed pół wieku. Kadrowanie i montaż – te wszystkie zbliżenia na zaciśniętą pięść, pół twarzy, buty, resztki jedzenia – kojarzą się z wczesnym Polańskim (Matnia, Rozbijemy zabawę) i Bunuelem (tu homar, tam skorpion...), choć to na pewno nie jedyne tropy. Do tego narracja, którą nazwałbym kubistyczną, bo pokazuje wydarzenia jakby równocześnie z kilku punktów widzenia: tuż przed, w trakcie i tuż po (np. scena aresztowania dziewczyny). Jak dla mnie, dowcipne i przewrotne, choć drugi raz już pewnie nie obejrzę.
Jęśli powyższe dzieło byłoby określone jako etiuda filmowa to OK. Jednak nie był to krótki utwór filmowy.