Po wszystkich peanach pochwalnych na część tego tworu spodziewałem się czegoś dobrego. Bo ja wiem, może nie Polskich Pythonów ale chociaż czegoś z pogranicza kabaretu KOC i Potem. Niestety ten serial to upośledzone dziecko spłodzone przez kogoś kogo bawi Koń Polski, Studio YaYo i Kiepscy. Czytam "dobra satyra", "głebokie odniesienia ktore tylko inteligent załapie" i zastanawiam się "No gdzie? Pokażcie mi gdzie?" Dobra satyra to taka która co prawda przejaskrawia pewne rzeczy ale w taki sposób że człowiek czuje że mogły by być prawdą i mieć miejsce i przez to bawią tym bardziej. Tutaj to jest tak przegięte żeby nawet największy tłuczek do ziemniaków załapał gdzie jest żart, a jednocześnie by myślał że jest takim erudytą że tylko On to widzi. Dobra satyra podbija delikatnie pewne spektrum a tutaj ktoś wywalił wszystkie potencjometry na max i jeszcze docisnął turbo. Lubię się pośmiać z naszych przywar. Ale Dzień Świra ani Miś to nie jest. To jest gów....o dno, siedem metrów mułu i wodorosty. Sucha goni suchar, żenadometr wywala wyżej niż przy wujku Staszku z wesela. Humor i scenariusz dla ćwierćinteligentów którzy myślą że jak złapią żart o Erasmusie czy o roli kobiety w społeczeństwie to są erudytami pierwszej wody. Nie jesteście. Ten serial gra najniższymi kartami. Dlatego odnosi sukces.